Mucha na bobku


Jadę sobie wczoraj spokojnie przestronną łódzką aleją. Autobus śmiga, a tu nagle na ścianie jednego z budynków patrzy na mnie coś wielkiego. To reklama jednej z telewizji komercyjnych, która pokazała, pokazuje albo będzie pokazywała swój serial. Na billboardzie wielkimi jak słonie literami czytam: „MUCHA”, „BOBEK”. Albo w odwrotnej kolejności. Pomyślałem, że to ohydne i czas najwyższy zmienić trasę…

Jak zostać królem, mimo wady wymowy, braku sensownych logopedów, zbliżającej się wojny i innych przeciwności losu


Jak to możliwe, że polscy widzowie od lat znoszą upokorzenia ze strony dystrybutorów i nawet nie pisną? Może nie czują się upokarzani? Może czują, a nie wiedzą, jak z upokorzeniami walczyć?

Jeśli czytasz ten tekst i jeszcze nie wiesz, o co chodzi, już wyjaśniam…

Od dzieciństwa jestem uczony, że zagraniczny film ma mieć w Polsce nowy i precyzyjny tytuł, żeby przyciągnąć nietypowego polskiego widza. Piszę bezosobowo, ale powiedzmy sobie szczerze – tytułami zajmują się konkretne osoby, mające imiona i nazwiska, choć przez dystrybutorów skrzętnie ukrywane.

Ja tych nazwisk nie znam, ale ktoś za wymyślanie niezwyczajnych tytułów zapewne dostaje nawet kasę.

Dlaczego film w Polsce ma inny tytuł niż na świecie jest nie do pojęcia.  Próby rozwikłania zagadki nie przyniosły dotąd rozstrzygnięć.

Jeśli myślicie: „a bo był już film o takim tytule”, to zupełnie nietrafione. Przez polskie kina przewinęły się już liczne filmy o takim samym tytule i zupełnie innej treści.

Inna koncepcja: „a może chcą, żeby tytuł dla Polaka był fajniejszy”, też nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Fajniejszy musiałoby znaczyć „lepszy niż to wymyślił autor, co samo w sobie jest uwłaczające. Dla wszystkich.

Podejrzewam, że prawda jest bardziej banalna i może być nieprzyjemna dla naszej nacji. Z dystrybutorami przesiaduje w kawiarniach jakaś wybitna elita uznająca nasz wzniosły i błyskotliwy naród za zgraję niedouków. Coś na wzór podmiotów i przedmiotów sławetnych „Polish jokes”.

Czytaj dalej